środa, 18 października 2017

Kaszubska zupa z brukwi

Wryki

- kaszubska zupa z brukwi



Kaszubskie potrawy cechuje przede wszystkim prostota. Wykorzystuje bogactwo tego co jest w zasięgu ręki z lasów, jezior, łąk, morza, a także sadów i pól. Przygotowanie potraw kuchni kaszubskiej nie wymaga szczególnych umiejętności, ani co ważniejsze dużego nakładu czasu. Kuchnia kaszubska dopasowywała się do mieszkańców Kaszub, którzy cieżko pracowali i szybko spożywali swoje posiłki, by wrócić do pracy. To oszczędność czasu ukształtowała smaki kaszubskich potraw jakie dzisiaj znamy. Zupy gotowano bardzo syte, ale i pożywne. W zależności od pory roku wykorzystywano produkty z pól, ogrodów oraz lasów. Zupy gotowano nie tylko na mięsie, ale również z podrobów, kości, ryb, jednocześnie zabielając je mlekiem, śmietaną, czy też maślanką. Jedną z bardziej znanych kaszubskich zup jest zupa z brukwi, czyli wryki. Brukiew w okresie drugiej wojny światowej była bardzo częstym składnikiem wykorzystywanym w kuchni. Dzisiaj trudno dostrzec jej obecnośc wśród innych warzyw na targu. Co prawda brukwi nie powinno spożywać się za często, niemniej jednak od czasu do czasu warto po nią sięgnąć- chciażby dla przygotowania tej niewymagającej, ale pożywnej zupy. 


Składniki dla 4 osób:
  • 300 g wędzonego boczku
  • 1 pęczek włoszczyzny, drobno pokrojonej
  • 1 średnia brukiew, drobno pokrojonej
  • 3 ziemniaki, pokrojonych w drobną kostkę
  • 1 listek laurowy
  • sól, świeżo zmielony pieprz
  • słodka śmietanka 

Przygotowanie:
  1. Ugotuj boczek z listkiem laurowym i zimniakami, kiedy zacznie wydzielać się wyraźny aromat dodaj pokrojoną drobno włoszczyznę oraz brukiew. Gotuj do miękkości.
  2. Dopraw solą i pieprzem. Zdejmij z ognia i dodaj śmietankę. Podawaj gorące.



Przepis zaczerpnięty - zmodyfikowany z "Podróże kulinarne. Kuchnia Polska. Tradycyjne smaki i potrawy" Rzeczpospolita

Smacznego!

niedziela, 15 października 2017

Czeska potrawka z wołowiny

Czeska potrawka z wołowiny

- prosta i smaczna



Podobnie jak kuchnia polska, kuchnia czeska nie należy do lekkich, ani tym bardziej dietetycznych. Czechy nie są krajem stworzonym dla jaroszy. Na czeskich stołach zawsze jest miejsce na różnego rodzaju mięs. Prym dzierżą przede wszystkim pieczone mięsa, które najczęściej serwuje się z dużą ilością zasmażanej kapusty. Co prawda Czesi najchętniej sięgają po wieprzowinę, Tradycyjna kuchnia czeska nie mogłaby jednak zaistnieć w pełnej krasie bez drobiu, dziczyzny i wołowiny. Mięsa przyrządza się w rozmaitej formie, jednak jedną z bardziej lubionaych jest mięso duszone podawane w zawiesistym sosie podawne najchętniej z knedlikami. Poszukując ciekawej podróży kulinarnej po czeskiej kuchni trafiłam na przepis duszonej wołowiny z dodatkiem kminku i papryki. Potrawa rzeczywiście jest bardzo smaczna, a co ważniejsze prosta i nie wymaga większego zaanagażowania. Danie doskonale nadaje się na coraz chłodniejsze, pochmurne popołudnia - rozgrzewa i syci. Zachęcam do przygotowania. 


Składniki dla 2 osób:
  • 500 g wołowiny pokrojonej w kostkę
  • 2 duże cebule, pokrojone w plasterki
  • 3 łyżki oleju
  • 1 łyżka mąki
  • 1/2 łyżeczki mielonego kminku
  • 1 łyżeczka ostrej papryki, mielonej
  • sól, świeżo zmielony pieprz
Przygotowanie:
  1. Na dużej patelni rozgrzej olej. Pokrojone mięso oprósz pieprzem i kminkiem, wymieszaj, a następnie stopniowo podsmażaj.
  2. Obtocz w mące cebulę, dodaj do mięsa i smaż do zarumienienia. Dodaj ostrą papryke i zamieszaj. Dolej do patelni tyle gorącej wody, by pokryła ona w całości mięso. Całość duś na malym ogniu przez około 1,5 godziny. Pod koniec gotowania dopraw solą. Podawaj z ziemniakami, knedlikami lub pieczywem.

Przepis zaczerpnięty - zmodyfikowany z "Podróże kulinarne. Kuchnia Czeska. Tradycyjne smaki i potrawy" Rzeczpospolita

Smacznego!

poniedziałek, 9 października 2017

Polędwiczka w sosie grzybowym

Polędwiczka w sosie grzybowym

- polska klasyka jesienną porą



Sezon grzybowy trwa w najlepsze, a grzybobranie to w końcu sport narodowy Polaków. Rzeczywiście, na tle Europy Polacy wyjątkowo chętnie sięgają po grzyby podczas gotowania. O ile w innych krajach europejskich w kuchni wykorzystuje się niemalże wyłącznie pieczarki i kurki, to w Polsce wachlarz leśnych skarbów jest ogromny: podgrzybki, prawdziwki, opieńki, boczniaki to tylko początek długiej listy. Najłatwiej grzyby się suszy, aby móc później je wykorzystać w dowolnej ilości dodając do potrawy. Czasami wystraczy odrobina suszonych grzybów, aby nadać odpowiedni smak potrawie. Niekiedy jednak to grzyby wiodą w kuchni prym. Polędwiczki w sosie grzybowym to doskonały sposób na niezwykle smaczny i nieskomplikowany posiłek. Połączenie cebuli, tymianku, suszonych grzybów i śmietanki uwiedzie nie jedno podniebienie. Danie jest delikatne smaku i doskonale będzie pasować zarówno do ziemniaków, jak i kaszy, czy makaronu. Zachęcam do przygotowania. 


Składniki:
  • 1 mniejsza cebula, pokrojona w kostkę
  • 1 ząbek czosnku, posiekany
  • 2 łyżki masła
  • 1 polędwiczka wieprzowa ok. 400 g
  • 1/2 łyżeczki czerwonej słodkiej mielonej papryki
  • 1 łyżeczka suszonego tymianku
  • 1 garść suszonych grzybów, najlepiej prawdziwków
  • 1 łyżeczka musztardy
  • 4 ziana pieprzu
  • 1/3 szklanki gąrącej wody
  • 1/4 szklanki śmietany kremówki 30%

Przygotowanie:
  1. Zalej suszone grzyby gorącą wodą dzień wcześniej. 
  2. Zeszklij cebulę na patelni na maśle. Dodaj posiekany czosnek i chwilę podsmaż.
  3. Pokrój oczyszczoną z błonek polędwiczkę na 1cm plastry. Dopraw solą, świeżo zmielonym pieprzem i czerwoną papryką. Podsmaż plastry polędwiczki z obu stron na złoty kolor. Dodaj do patelni łyżeczkę suszonego tymianku oraz wymoczone grzyby. Nie wylewaj wywaru z grzybów. 
  4. Wlej na patelnię pół szklanki wywaru, w którym gotowały się grzyby gotuj przez 3 minuty na dużym ogniu, następnie zredukuj i gotuj przez chwilę, aby sos z patelni się zredukował. 
  5. Na koniec dodaj małe opakowanie słodkiej śmietanki i zagotuj. W razie potrzeby dodaj odrobinę mąki ziemniaczanej, jeżeli sos w dalszym ciągu będzie zbyt rzadki. Podawaj gorące z makaronem, kaszą gryczaną lub ziemniakami.






Smacznego! 

niedziela, 8 października 2017

Hala Gwardii

Hala Gwardii

- powrót do żywych


Bliźniacze Hale Mirowskie wschodnia i zachodnia, pierwotnie nazywane były Halami Targowymi. Nazwa nawiązuje do ich położenia na warszawskim Mirowie. Hale zostały wybudowane w latach 1899-1901. Do momentu zniszczenia w 1944 roku Hale Mirowskie stanowiły największy obiekt handlowy w Warszawie. Sprzedawane były tam głównie ryby i świeże warzywa. Pierwsze lata wojny hale przetrwały bez większego uszczerbku, do ich zniszczenia doszło dopiero podczas Powstania Warszawskiego. Hale Mirowskie były również miejscem masowych egzekucji mieszkańcow zachodniego Śródmieścia. Ostatecznie hale zostały spalone, jednakże ich mury nadal stały. Po wojnie  w ich miejscu planowano utworzyć park, ostatecznie jednak na szczęście dla Warszawy postanowiono je odbudować. W 1948 roku na krótko hale stanowiły zajezdnię dla autobusów MZK. Z upływem lat stan obu budynków ulegał znacznemu pogorszeniu, w okresie komunizmu wprowadzono wiele modnych wówczas modyfikacji, jednakże zupełnie nie pasujących do projektu budynku. Obecnie Hale Mirowskie powoli wracają do łask. Ludność z całej Warszawy przybywa po zakup świeżych owoców, warzyw i mięsa. Tydzień temu otworzona została wschodnia z hal, Hala Gwardii. W 1953 roku została ona przekazana Milicyjnemu Klubowi Sportowemu „Gwardia”. Tego samego roku odbyły się tam X Mistrzostwa Europy w Boksie. Podobnie jak hala zachodnia, pełniła funkcje handlowe. Sekcja bokserska zajmowała zaś niewielką część hali wschodniej. 

       W tym roku w Hali Gwardii zostal przeprowadzony remont, a od tygodnia hala stała się miejscem, gdzie od piątku do niedzieli organizowane jest wydarzenie podobne do znanego już z poprzednich lat targu śniadaniowego, gdzie można zarówno zjeść coś mniejszego, czy większego, napić się wina, kupić konfitury, zaopatrzyć się w ekoliczne warzywa i owoce, czy jak niegdyś - w świeże ryby. Nie ukrywam, że moja wizyta w Halii Gwardii była okraszona obawą, że będzie to miejsce zupełnie nie na kieszeń przeciętnego Kowalskiego, a potrawy bedą zbyt wymyślne. Owszem, są stoiska oferujące wina i sezonowaną wołowinę, której cena jak można się domyślić jest wysoka, jednocześnie jednak są stoiska gdzie coś dobrego i wyjątkowego można zakupić już od pięciu złotych np. zdrowo zakręconego ślimaka, baklavę, czy trochę droższe samosy, hot-dogi albo turecki börek. Przy wejściu od strony targu Hali Mirowskiej znajduje się nawiązujący do historii Hali Gwardii ring bokserski, co jest bardzo miłym dla oka akcentem. Hala Gwardii to nowe miejsce w Warszawie, gdzie można całkiem smacznie zjeść, a jednocześnie zaraz po wyjściu jeśli pora jeszcze na to pozwoli zakupy na targu przy Halach Mirowskich. Wbrew podejrzeniom, do Hali Gwardii nie przybyli wyłącznie żądni świeżej krwii hipsterzy z Ulissesem Joyce'a w dłoni, przy ławach można było spotkać zarówno rodziny z dziećmi, jak i przyjaciół ciekawych nowych smaków i miejsc w Warszawie. Jest to zdecydowanie miejsce, do którego warto zajrzeć od czasu do czasu. 


Otomańska Pokusa

Nie ukrywam, że wybierając się do Hali Gwardii, byliśmy już nieco głodni. Dlatego też, kiedy przekroczyliśmy próg hali od razu apetyt się wyostrzył. Jeżeli chodzi o jedzenie, nigdy nie kupuję go od razu. Po pierwszym okrążeniu i prozaicznym rozeznaniu się w sytuacji naszą uwagę przykuła Otomańska Pokusa, oferująca rozmaite odmiany baklavy. Turecka baklava, nie dość, że słodka w smaku, równie urodziwa jest w wyglądzie. Obok pięknie symetrycznie ułożonych słodkości znajdował sie inny turecki przysmak - börek. Tradycyjnie przygotowuje się go z ciasta yufka,  z nadzieniem z sera owczego, ziół i świeżych liści szpinaku. Danie często przybiera formę zapiekanki, którą po upieczeniu kroi się na kwadraty. Istnieją także wersje z nadzieniem z rybą, czy mięsem, ale są one znacznie mniej popularne. Potrawę serwuje się zarówno jako przystawkę, jak i danie główne, czasem pełni funkcję pożywnego śniadania. Otomańska Pokusa oferowała trzy rodzaje nadzienia: wegańskiego z pieczarek, wegetariańskiego z sera feta i szpinaku oraz mięsnego z wołowiną. Nasz wybór padł börek na borek z nadzieniem mięsnym. Szybka przegryzka w sam raz na zaspokojenie pierwszego głodu.

Tikka Masala Restauracja Indyjska

Resturacja ograniczona do jednego stoiska, kuchni, która ma do zoferowania tysiące rozmaitych potraw - czy to może się udać? Przyznam, że podeszłam do tematu z dużym dystansem. Kuchnia indyjska nie należy ani do łatwych, tym bardziej do szybkich, ani tym bardziej do tanich. Jadłospis, chociaż wielostronicowy, został ograniczony do kilku potraw - głównie typu curry z dodatkiem kurczaka lub sera paneer, napojów lassi oraz trzech rodzajów samosy: wegetariańskiej, z kurczakiem oraz z baraniną. Postanowiliśmy spróbować samosy  z kurczakiem. W zestawie były dwie samosy z dodatkiem dwóch sosów. Samosy były delikatne w smaku, z nienarzącającą się nutą kuminu. Był to strzał w dziesiątkę, była to pozycja jednocześnie nienawyrężająca budżetu, pozwolila posmakować indyskich specjałów, a jednocześnie pozostawiająca miejsce na dalsze doznania kulinarne. Sosy serwowane do samosy były bardzo smaczne, a samo podanie dania było bardzo estetetyczne.

Dig dog


Koło stoiska z hot dogami nie dało się przejść obojętnie. Pełne wyraźnych kolorów i dodatków hot dog z daleka wodziły na pokuszenie. Nasz wybór padł na klasycznego dig-doga. Nie oczekiwałam, się niczego wyjątkowego, przeciwnie spodziewałam się raczej zwykłej parówki w zwykłej bułce z dodatkiem musztardy i keczupu - w rzeczy samej tak klasyka nakazuje. Po kilku minutach otrzymałam bułkę z parowką polaną sosami z dodatkiem prażonej cebuli. Tak miało w końcu być. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Do wyboru była parówka wieprzowa, tudzież wołowa. Wybór padł na wieprzową - bynajmniej zwykłą, była to lepszej jakość parówka, smaczna z resztą. Składników nie pożałowano. Całość można było ocenić za porządną i smaczną przekąskę wartą swojej ceny. Jeżeli chodzi o dig doga, określeniem tym powszechnie nazywa się małe, hałaśliwe, zadziorne psy, których ulubionym zajęciem jest kopanie dołów. Rzucają się w oczy, trochę paskudzą, ale i tak je lubimy - tak też moża uznać że było z dzisiejszym dig-dogiem.


 Melt Cheeeese & Wine


Tuż obok stoiska Dig Dog, była gratka dla smakoszy serów. Topiony, rozpływający się ser to marzenie niejednego konesera smaku, dlatego z takim ów wielbicielem będąc nie sposób było przejść obojętnie koło Melt Cheeese & Wine. Stoisko oferowało może skromne menu, ale oparte na kilku rodzajach serów topniejących na naszych oczach, co tylko potęgowało żądzę konsumpcji. Podobnie jak przy poprzednim wyborze, kontynuowaliśmy kult klasycznej skromności, wybierając grillowaną kanapkę wypełnioną suto topniejącym serem. Nie muszę chyba opisywać, jakim przyjemnym doznaniem dla podniebienia było ów danie. Kanapka dała poczucie pełnej sytości i stała się ostatnim, smakołykiem skonsumowanym tego dnia na hali.